To będzie post wychwalający pod niebiosa mojego ulubionego autora książek Stephen'a Kinga.
Pierwszą jego książką, która wpadła mi w ręcę było 'Miasteczko Salem', miałam 19 lat i byłam przerażona, bałam się i jednocześnie chciałam dalej w nią brnąć i brnąć, to tak jak z horrorami, kiedy zakrywasz oczy, ale ciągle spoglądasz przez palce. Uwielbiam te wszystkie historie z wampirami, stukostrachami, duchami, 'cosiem', uwielbiam odkrywać tajemnice kolejnego miasteczka w stanie Maine, w USA, które nagle z nadzwyczajnych przyczyn, zostaję odcięte od świata i ludzie zacznają pokazywać swoje prawdziwe oblicza. Naprawdę nie wiem jak w zdrowym umyśle człowieka może zrodzić się tyle 'pokopanych' pomysłów na książki.
King nie piszę tylko o nadprzyrodzonych zjawiskach, o nie. Piszę także o ludziach złych na wskroś, którzy są milion razy bardziej przerażający niż zjawy. Jest jedna jego książka, która wstrząsnęła mną na długo, znacie to uczucie kiedy kończycie czytać, a kolejna książka czeka, ale coś w poprzedniej zawładnęło Wami bezgranicznie i nie potraficie jeszcze wydostać się z tego świata (kac książkowy?). 'Historia Lisey' opętała mój umysł na bardzo długo i jest to jedna z dwóch najważniejszych książek w moim życiu.
Zawsze czekam jak na szpilkach na kolejną, uwielbiam ten stan kiedy zaczynam jego nową książke. Jestem naprawdę zdrowo rąbnięta.
Wiesz, że ja nie przeczytałam jeszcze żadnej jego książki. Może mogłabyś mi jakąś pożyczyć na kilka tygodni? ;)
OdpowiedzUsuń